Napisz opowiadanie o spotkaniu z bohaterem wybranej lektury obowiązkowej który podczas spotkania nauczył cię czegoś ważnego

Miałem dzisiaj wyjątkowy sen. Śniło mi się, że przeniosłem się do Soplicowa. Mieszkałem w jednym z okolicznych domów otoczonych pięknym ogrodem. Doglądałem właśnie swojej służby, gdy otrzymałem list. Nadawcą był Tadeusz Soplica. Z całą swoją serdecznością zapraszał mnie na ucztę organizowaną z okazji narodzin ich pierwszego dziecka. Oczywiście zgodziłem się na udział w tak podniosłym wydarzeniu i rozpocząłem przygotowania. 

Uroczystość miała odbyć się w najbliższą sobotę. List dotarł do mnie w środę, dlatego nie miałem bardzo dużo czasu, by odpowiednio zorganizować pasujący ubiór i podarunek na uroczystość. Przeglądając się w lustrze zauważyłem, że mam na sobie „normalne” spodnie i koszulkę. Mimo znajomości obyczajów jedynie z lektury Adama Mickiewicza zdawałem sobie sprawę, że taki strój nie odpowiada tak ważnej i tradycyjnej uroczystości. W pierwszej chwili ogarnął mnie ogromny niepokój. Skąd ja wezmę taki ubiór? Przecież nie pójdę do sklepu, a nikt nie zdąży tak szybko uszyć mi odpowiedniego rozmiaru (jestem dość niski jak na swój wiek). Tak strapionego odnalazł mnie mój wierny sługa, Maciej.

  • Panie Gospodarzu, a co Pana tak męczy? – zagaił troskliwie.
  • Ach, Macieju! Tadeusz zaprosił mnie na ucztę z okazji narodzin jego syna, Jacka. Nie mogę przecież przyjść ubrany w ten sposób! – zawołałem smutno. Po chwili ciszy dodałem — Chłopiec powinien dostać również jakiś dar. Nie wiem, co mogłoby sprawić radość jemu i jego wspaniałym rodzicom. 
  • Panie Gospodarzu, w skrzyniach na strychu znajdują się najróżniejsze stroje po pańskim dziadku i wuju. Może tam odnajdziemy strój na pana? Anna najwyżej dopasuje rękawy, szyć umie prędko i dokładnie jak mało kto.
  • A co z prezentem?
  • No tak… – zamyślił się — Najlepiej byłoby posłać kogoś do Wilna po jakiś podarunek. Tylko co mogłoby ich ucieszyć…
  • No właśnie. I tu jest największy problem.
  • Panie Gospodarzu, proszę się nie martwić. Wszystko zorganizuję. Zaraz wezmę konie i pojadę do Jankiela. On zna ich od zawsze, przyjaźnił się ze świętej pamięci ojcem Tadeusza, młodych też często widuje. Na pewno będzie wiedział.
  • Nie kłopocz się drogi Macieju — powiedziałem spokojnie — Ja się tym zajmę i osobiście pojadę do Jankiela. Ty już i tak masz mnóstwo pracy. Dziękuję Ci za pomoc. 
  • Ależ nie ma za co, Panie Dobrodzieju. W takim razie poszukam odpowiedniego stroju.

Uśmiechnąłem się do niego i skinąłem głową na znak zgody. Maciej od razu pobiegł na górę. Zbierając się do wyjazdu słyszałem krzątaninę na górze i skrzypienie starych szaf. Co jakiś czas odzywał się też cichy kaszel sługi, który widocznie silnie krztusił się kurzem. „Mój Boże!” – pomyślałem. „Te skrzynie otwierał najpewniej ostatnim razem ojciec, pakując się po przegranej Napoleona. Ile to już lat, pięć? Sześć?”. Zamyślony wyszedłem z domu i ruszyłem do stajni. Wziąłem mojego ukochanego, czekoladowego araba. Po krótkim wyjaśnieniu celu mojej podróży stajennemu ruszyłem w drogę.

Do karczmy prowadzonej przez poczciwego Żyda prowadziła boczna droga przez las. Można było pojechać również przez główny trakt, jednak trwałoby to zdecydowanie dłużej, a mi bardzo zależało na czasie. Dodatkowo bardzo lubiłem tą cichą i rzadko uczęszczaną dróżkę. Miała w sobie coś wyjątkowego. Co jakiś czas wśród drzew widoczne były małe polany, pełne pięknych i dorodnych kwiatów. Las pachniał grzybami, widocznie urosły po deszczach trwających ostatnie kilka dni. Na trakcie ciągle były kałuże i błoto, przez co musiałem jechać ostrożnie. 

Gdy dotarłem na miejsce, szeroko uśmiechnąłem się do samego siebie. Przez okno widziałem zagadującego do swoich gości Jankiela, który zabawiał ich rozmową. Od kiedy pamiętam, mężczyzna wyglądał dojrzale i dla niego czas zatrzymał się w miejscu. Nic a nic nie postarzał się, może trochę schudł. Widać, że kocha swoją pracę i uwielbia rozmawiać z ludźmi, przebywać wśród nich. Od wejścia zauważył mnie i pobiegł uściskać. Po wymienieniu krótkich życzliwości zapytał mnie o cel mojego przyjazdu.

  • Drogi Jankielu, jak pewnie wiesz, Tadeusz i Zosia organizują ucztę w najbliższą sobotę. Chciałem podarować im coś, co ucieszy małego Jacka.
  • Ależ mój przyjacielu — przerwał mi, nim dokończyłem zdanie — Jak wiesz, znam ich doskonale i mogę ci z całą pewnością powiedzieć, że niczego od Ciebie nie oczekują. Najważniejsze, że pojawisz się w tak ważnym dla nich dniu. Prezenty to rzeczy materialne, nieistotne. Im naprawdę niczego nie potrzeba.
  • Nalegam — powiedziałem dosadnie.
  • Posłuchaj się starego, drogi Bartku. Dawno żeście się nie widzieli i to będzie dla nich największą radością. Zmów za dziecko modlitwę o błogosławieństwo i naprawdę, nie przejmuj się błahostkami.
  • Dziękuję Ci, Jankielu. Teraz rozumiem. Do zobaczenia na uczcie.

Uścisnąłem mu mocno rękę na pożegnanie. Ileż lżej było mi, gdy zdałem sobie sprawę, że nie muszę wysyłać nikogo z moich służących do Wilna (droga w tych czasach jest trudna i niepewna), a sam mogę w spokoju szykować się na tak ważną uroczystość.

W sobotę przybyłem do Soplicowa jako jeden z pierwszych gości. Miałem na sobie przygotowany przez Macieja i Annę błękitny surdut, podkreślający radosny charakter wydarzenia. Sędzia od progu witał gości i z uśmiechem zaprowadził mnie do sypialni młodych. Przy kołysce czuwała Zosia, a nad nią stał Tadeusz. Skinęli na mnie, żebym podszedł bliżej. Chłopiec spał. Wyglądał wyjątkowo rozczulająco. Przywitałem się z małżeństwem i szeptem złożyłem im gratulacje. Byli prawdziwie szczęśliwi, że przyjechałem. Teraz rozumiem, że prezenty nie są najważniejsze, a obecność i wspólne świętowanie ważnych wydarzeń. Po przebudzeniu doskonale pamiętałem ten sen. Mam nadzieję, że nigdy go nie zapomnę.

Dodaj komentarz